Naszą misją jest bawić
21.02.2019
Sztuka jest jednym z najsilniejszych i najlepszych sposobów wzbudzania pozytywnych emocji. Do teatru można, a nawet trzeba chodzić terapeutycznie – twierdzi Andrzej Nejman, dyrektor stołecznego Teatru Kwadrat w rozmowie z Agnieszką Fedorczyk.
Jest Pan aktorem i reżyserem. Która z ról jest Panu bliższa?
W czasach, gdy Szekspir pisał i wystawiał swoje sztuki na przełomie XVI i XVII wieku, nie było funkcji reżysera. Spektakl był improwizowany. Z czasem inscenizacje zaczęły się rozwijać, układy sceniczne stawały się coraz bogatsze, wtedy się okazało, że jest potrzebna osoba, która ogarnie całość. Wybierano do tego zadania jednego z aktorów grających w przedstawieniu. Nazwano go reżyserem od angielskiego „direct”, czyli kierować czymś, zarządzić, wskazywać drogę, instruować. Tak powstała funkcja reżysera, osoby, która daje wskazówki. Zawód reżysera wywodzi się w prostej linii z zawodu aktora. Dzisiaj mamy odrębne studia aktorskie i reżyserskie. Uważam, że aktorzy (nie wszyscy) potrafią być bardzo dobrymi reżyserami. Reżyser, który sam jest aktorem, potrafi lepiej zrozumieć ograniczenia i możliwości aktora. Podobnie jak trener piłkarski, który wcześniej był piłkarzem, jest na ogół lepszym trenerem niż ten, który nie biegał po boisku. Reżyser aktor rozumie proces twórczy poparty doświadczeniem na własnej skórze. Uwielbiam grać na scenie, a kiedy sam reżyseruję, rzadko wprowadzam siebie do obsady. Wspaniale, że mogę łączyć obie funkcje. To mnie wzbogaca, jest dla mnie twórcze.
Co daje Panu bliski kontakt z drugim człowiekiem – na scenie i w relacji z widownią?
Radość tworzenia i obcowania z drugą osobą. To, co dzieje się między dwojgiem ludzi na scenie, emocje, które iskrzą między nimi – to podstawowa magia teatru. Jeśli ktoś nie jest wrażliwy na partnera na scenie, nie będzie dobrym aktorem teatralnym. W teatrze magia, która wynika z kontaktu bezpośredniego z innymi aktorami i z widownią, jest sednem tej formy sztuki.
Gdzie jest granica, po której przekroczeniu sztuka zaczyna być produktem o określonej cenie?
Nie zależy to od liczby sprzedanych biletów. Na koncert noworoczny w wykonaniu orkiestry Opery Wiedeńskiej bilety sprzedają się z trzyletnim wyprzedzeniem i nikt nie twierdzi, że jest to komercja. Jeśli robi się coś tylko dla efektu, dla pieniędzy, wtedy możemy powiedzieć, że granice sztuki zostały przekroczone. W takim wypadku nie mamy ze sztuką do czynienia. W naszym teatrze istotna jest prawda. To nie musi być prawda obiektywna. Chodzi o wiarygodność postaci i zdarzeń, które mają miejsce na scenie. Sięgamy po sztuki z gatunku pure nonsensu – Monty Python jest tego najlepszym przykładem – w których typowe są sytuacje nierzeczywiste, a jednak jest w nich jakaś abstrakcyjna, absurdalna prawda. Chodzi o granicę między bohaterem, który oszalał, a aktorem, który się wygłupia. Środki wyrazu mogą być podobne, ale tylko jedna z postaci nas porywa, a druga nie.
Jak rozumie Pan uczciwość w graniu?
W branżowym żargonie mówimy o graniu grubym lub szlachetnym. Grać grubo, to pokazywać stany, zamiast je przeżywać. Grube granie jest wtedy, kiedy aktor nie ma dość energii, by wzbudzić w sobie prawdziwe emocje, a tylko je pokazuje, wykorzystując czystą technikę. To nie jest rzetelne wykonywanie naszego fachu. Można coś przeżywać, a można po prostu krzyczeć, są to dwie różne rzeczy. Upraszczając, jeśli aktor schodzi ze sceny i nie jest spocony, to znaczy, że zagrał słabo. To emocje powodują zmęczenie, a nie „fikołki”, które na niej wykonuje. Emocje są związane z napinaniem przepony, jednego z najpotężniejszych mięśni naszego ciała, niezbędnego do śpiewania i gry scenicznej. Praca przeponą wymaga dużo energii. I żeby grać na pewnym poziomie emocjonalnym, to trzeba po prostu fizycznie zużyć dużo energii.
Spektakle grane w Pana teatrze są chętnie oglądane. Jaką rolę spełnia sztuka w Kwadracie?
Chcemy przede wszystkim bawić. Głównie dlatego, że śmiech i radość życia je są czymś, czego w ostatnich czasach wszystkim nam brakuje. Im więcej na ustach uśmiechu, tym większe są szanse, że nie będziemy się wzajemnie krzywdzić. Ponadto misja, którą jako teatr spełniamy w porozumieniu z naszym mecenasem, Urzędem Miasta Stołecznego Warszawy, polega na tym, żeby przybliżać teatr ludziom, którzy nie mieli z nim do tej pory wielu doświadczeń. Pierwszy kontakt z teatrem podczas oglądania drugiej część „Dziadów” albo dramatu Strindberga, mógłby zniechęcić. Oswojony teatralnie widz, z czasem zacznie wybierać inne gatunki i poszerzać swój repertuar. Naszą rolą jest zachęcać, nie stawiając zbyt wysoko poprzeczki. Kiedy widz zobaczy i przyzwyczai się do tego, że można w tak znakomity sposób spędzać czas, to będzie wybierał także inne gatunki. Rozbudzać zainteresowanie teatrem – to jest nasze główne zadanie. W naszym repertuarze prezentujemy treści wartościowe, uniwersalne, jak miłość i dobro. Mamy aktualnie w repertuarze spektakl „Przyjazne dusze”, bardzo piękną i wzruszającą sztukę o poszukiwaniu miłości i wspieraniu dobrych uczuć. Grywamy też przedstawienia czysto rozrywkowe. Uważam, że przy uczciwej pracy aktorskiej i dobrej realizacji, są one wartościowe, mimo że głębokiego przesłania ze sobą nie niosą. Mają wywołać uśmiech i być dobrą rozrywką na poziomie.
Dobra rozrywka dostarcza uśmiechu i radości. W życiu są chwile dobre, ale są też doświadczenia trudne, tragiczne czasem. Co powoduje, że człowiek znajduje w sobie siłę, by je przejść, przeżyć, nie poddać się, pójść dalej?
Miewałem w życiu momenty bardzo trudne, wręcz dramatyczne. Jestem z natury człowiekiem zadaniowym i zauważyłem, że w momentach dramatycznych najważniejsze jest przeżywanie każdego kolejnego dnia. Posuwanie się naprzód małymi krokami. Robienie najprostszych czynności – wstać rano, umyć zęby, ubrać się, zająć pracą – rzeczy, które ludziom w traumie wydają się ogromnym wyzwaniem. W trudnych sytuacjach nie należy skupiać się na szerokiej perspektywie, tylko na realizowaniu malutkich zadań. Krok po kroku. W moim przypadku to zadziałało. Zasada sprawdza się również przy realizowaniu dużych wyzwań życiowych. Pomaga mierzyć się z rzeczami dużymi. Nie patrz na całokształt trudnego zadania, bo powiesz „nie jestem w stanie tego zrobić”. Patrz na pojedyncze elementy, pomyśl „kogo mogę zatrudnić do pomocy, poprosić o współpracę, jak podzielić etapy zadania i rozłożyć je w czasie”. Jak to sobie rozłożymy na elementy, zobaczymy, że klocki układają się w całość, i okazuje się, że damy radę.
Czy sztuka może być elementem wspierającym? Po co człowiekowi sztuka?
Człowiek jest istotą emocjonalną i potrzebuje bodźców, żeby wzbudzić u siebie pozytywne emocje. Potrzebujemy pozytywnych emocji, które dostarczają naszemu mózgowi dopaminy – hormonu szczęścia. Bez tego człowiek obumiera. Jestem przekonany, że sztuka jest jednym z najsilniejszych i najlepszych sposobów, żeby wzbudzać pozytywne emocje. Opowieści pokazywane ruchem ciała, tańce przy ognisku towarzyszą człowiekowi z czasów, zanim rozwinął mowę. Dzięki sztuce jesteśmy czasem radośniejsi i szczęśliwsi, gdy wzbudza w nas śmiech, albo smutniejsi, bo nostalgia też jest emocją wzbudzoną poprzez sztukę. Do teatru można, a nawet trzeba chodzić terapeutycznie.
Co w życiu jest ważne?
Nie powiem nic odkrywczego: miłość i rodzina. Dodajmy do tego radość z pracy i poczucie spełnienia w relacjach z innymi, a otrzymamy stan, który można nazwać szczęściem. Jest też sfera realizacyjna, czyli to, co po nas pozostanie. Są osoby, które mają potrzebę, żeby coś po sobie zostawić. Dla mnie nie jest to najważniejsze. Skupiam się na tu i teraz. Ważne jest także to, by czuć się potrzebnym. Kiedy sprawiasz, że czas drugiej osoby dzięki tobie jest lepszy, to jest to uczucie niezwykłe. Doświadczyłem tego, będąc wolontariuszem w szpitalu dziecięcym na oddziale onkologicznym. Człowiek daje i od razu dostaje coś w zamian, czasem więcej niż sam da.
Współczesna młodzież żyje w telefonie – w komórce mają filmy, encyklopedię, kulturę i sztukę. A jednak koncerty, spektakle teatralne i kino wciąż żyją i są potrzebne. Dlaczego?
Niczym nie da się zastąpić bezpośredniego przekazu i bezpośredniego obcowania z ludźmi, wspólnego przeżywania sztuki. To dają teatr, koncert, kino, które angażują większą liczbę zmysłów. Dochodzi do tego element współuczestnictwa, bo na widowni jesteśmy w grupie. Obok są ludzie, którzy przeżywają podobne emocje w tym samym momencie. Sięgając po komórkę i dostępne w niej „dobra”, jesteśmy sami. W grupie jest lepiej śmiać się i płakać. Bycie samotnym jest smutne.
Co jest źródłem pasji? Dlaczego współcześni młodzi ludzie tak często są zmęczeni, zblazowani i brak im pasji?
Mamy za mało braków. Mało potrzeb, które nie są spełnione. Wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Nie ma przeciwko czemu się buntować. Jesteśmy „upupieni”, jak mawiał Gombrowicz. Zarzuceni konsumpcjonizmem. Nasze potrzeby sprowadzają się do posiadania rozmaitych dóbr materialnych bądź niematerialnych. Kiedyś człowiek musiał się zmobilizować, żeby pójść do kina, a dzisiaj ma Netflixa i leży w łóżku. Im trudniej jest żyć, tym więcej jest ambicji, poświęcenia, wytrwałości. A im jest łatwiej, tym o tego typu emocje jest trudniej. Coś co do niedawna było dla nas „darem z nieba”, staje się czymś normalnym. A skoro staje się czymś normalnym, to wymagamy czegoś więcej. Człowiek bez przerwy czegoś oczekuje.
Co możemy robić, żeby świat był lepszy?
„Zło dobrem zwyciężaj”, „Pracuj uczciwie” – tych dwóch zdań nie można rozdzielać. Praca ma być nie tylko sposobem zdobywania pieniędzy czy zaszczytów. Ma służyć do realizowania swoich potrzeb, a potrzebą człowieka powinno być tworzenie dobra. I tu koło się zamyka.
____
Pobierz HOSPIKA i dowiedz się więcej o naszej Fundacji:)