Praca jak lekarstwo i moc twórcza
23.02.2019
Pozwala wzrastać i dojrzewać, uświadamiać sobie, czego chcesz, a czego nie, co ci się podoba, a co nie. Pracując, dowiadujesz się, kim chcesz być i jaki chcesz być. Bez pracy się tego nie dowiesz – mówi Mariusz Cyzio, pedagog pracy, konsultant i trener biznesu.
Makieta bitwy pod Waterloo i wyjście z depresji
Bogdan, mój serdeczny kolega, w wieku 43 lat w konsekwencji poważnej choroby popadł w depresję. Nie był w stanie wstać rano z łóżka, myć się, nie mówiąc o zakupach, sprzątaniu czy chodzeniu do pracy. Nasze rozmowy kończył zdaniem: „Nic mnie nie interesuje, na nic nie mam siły”. Pewnego dnia uświadomił sobie, że ma dwa wyjścia: wychodzi z depresji poprzez terapię i leki albo znajdzie na to inny sposób…
Bogdan, który jest socjologiem, postanowił, że zajmie się czymś, co wypełni mu czas, i będzie robił to systematycznie. Wpadł na pomysł, że będzie kupował plastikowe figurki żołnierzyków, malował je i ułoży z nich makietę bitwy pod Waterloo. Celem było wyjście z depresji.
Umówił się sam ze sobą, że codziennie o godzinie 9 usiądzie przy stole, weźmie żołnierzyka i przez 3, 4 godziny będzie malował – buty, mundur, twarz. Pod szkłem powiększającym, bo ważne są detale, a ich malowanie wymaga precyzji. Zajęcie to wciągnęło go na dobre. Malował i ustawiał, dzień po dniu, aż miał gotowych 1750 żołnierzyków. Praca ta zajęła mu półtora roku. Makiety nie skończył – przerwał malowanie, gdy poczuł się zdrowy.
Bogdan z racji wykształcenia znał różne definicje i podejścia do pracy, w tym społeczne, mówiące o „nastawieniu autotelicznym” – co z greki oznacza autos „sam” i telos „cel” – gdzie praca jest postrzegana jako wartość, a cel sam w sobie to źródło rozwoju osobistego, służy wartościom wyższym i jest sposobem życia.
Utrata pracy źródłem choroby
Praca ma działanie lecznicze. Jej utrata niezależnie od tego, ile ma się lat, jest jednym z najbardziej stresogennych przeżyć. Długotrwały brak pracy może doprowadzić do choroby, w tym do depresji.
Osoby długotrwale bezrobotne potrzebują aktywności i specjalistycznej pomocy, również terapeutycznej. Dobrą praktyką stosowaną w poradnictwie i doradztwie zawodowym jest udział w spotkaniach „klubów pracy”, a jednym z ćwiczeń – „ja szukam pracy dla ciebie, a ty szukasz pracy dla mnie”. Pomaganie innym okazuje się prostsze niż samemu sobie. Zajmowanie się problemami innych – bezpieczniejsze, twórcze i kreatywne.
Osoba chora, jeżeli nie ma ograniczeń intelektualnych czy fizycznych, które by ją zatrzymywały w tym, co ma wykonywać, może pracować. Człowiek sparaliżowany nie będzie pracować w hucie, ale może czytać bajki dzieciom. Praca w sensie działania pozwala oderwać świadomość od tego, że „jestem w ciężkiej sytuacji życiowej”, że „życie mnie zaskoczyło czymś, co mnie przerasta – obcięło mi ręce, jestem sparaliżowany, miałem wylew, zachorowałem na nieuleczalną chorobę”. Problem jutro nie zniknie, a im bardziej o nim myślę, tym jest mi trudniej.
Zdystansować się od takiego myślenia mogę poprzez robienie czegoś innego. Choćby, jak Bogdan, malując żołnierzyki. Ktoś mógłby powiedzieć: co za dziwaczny pomysł. A jednak lepiej malować żołnierzyki, zamiast leżeć w łóżku, patrzeć w sufit i myśleć, jak jest źle.
Znam starszą panią, która, aby rozruszać mięśnie i móc funkcjonować przez pozostałą część dnia, codziennie rano chodziła po schodach, klatką schodową z piątego piętra na parter i z powrotem. Nie miała możliwości innej formy rehabilitacji. To też jest przykład pracy nad sobą.
Zachowanie dystansu, przywrócenie równowagi
W relacji z chorą bliską osobą człowiek doświadcza poczucia bezsilności. Wielu ludzi, słysząc obietnicę: „Wejdź na ośmiotysięcznik lub pójdź na kolanach do Częstochowy, a bliska ci osoba wyzdrowieje”, podjęłoby się wykonania tego zadania. Jednak życie jest tak skonstruowane, że podobnego targu dokonać nie można. Uczestniczymy więc w chorobie bliskiej osoby. Dzięki pracy możemy zachować dystans, przytomność umysłu i równowagę po to, by pomóc temu choremu człowiekowi. Jeżeli będziemy we dwójkę siedzieć i się użalać, pogrążamy się wspólnie.
Wolontariat to praca na rzecz innych, z którymi nie jesteśmy emocjonalnie związani. W pracy dla ludzi, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji życiowej, możemy odnaleźć sens własnego życia. Nie mam talentu, żeby być menedżerem, sprzedawcą czy policjantem, ale może mam talent, by swoją obecnością towarzyszyć ludziom, np. w hospicjum. Praca, którą wykonuję, jest dla pacjentów ważna i terapeutyczna, bo daje im poczucie, że „kogoś obchodzą”. Natomiast z perspektywy kogoś, kto dla nich pracuje, ważne jest poczucie, że „robię coś istotnego w życiu”. Taka praca może leczyć obie strony, uczyć relacji, wartości, wnosić ogrom korzyści niemierzalnych, trudnych do zdefiniowania.
Praca daje poczucie sprawczości, wewnętrznej siły i przekonania, że każdy z nas jest piękny. Bo każdy może poprzez swoją pracę wnieść coś wartościowego w życie drugiego człowieka. Ważne, by każdy znalazł pracę na miarę swoich możliwości, talentu i potencjału, żeby był dumny z pracy, którą wykonuje. Im więcej ludzi jest dumnych i szczęśliwych z powodu tego, co robi, tym otoczenie jest bardziej szczęśliwe. Tym łatwiej jest otoczeniu radzić sobie z przeciwnościami losu – chorobą, tragedią, inwalidztwem, samotnością, ze śmiercią.
Dziadek Franciszek, człowiek starej daty, powtarzał biblijne zdanie: „Kto nie chce pracować, niech też nie je!”. Przekładało się to w domu rodzinnym mojego ojca na to, że w 1942 r. jako najstarszy z rodzeństwa, a miał wtedy siedem lat, szedł do lasu po chrust, chociaż się bał. Idąc dalej, można powiedzieć: „Jeśli nie pracujesz, nie istniejesz”.
Wysłuchała Agnieszka Fedorczyk